OLYMPUS DIGITAL CAMERAŚnieg !  Uśmiechnąłem się szeroko a w głowie pojawiała się  myśl „w końcu sobie pojeżdżę”


CZ 380 to motocykl, który powstawał w byłej Czechosłowacji na zamówienia klubów motocyklowych w latach 1983 – 1990 Nie było go w ogólnodostępnej sprzedaży. Przeznaczony był na tory crossowe. Mój pochodzi z 1987 r. Producenci wycisnęli z tego dwusuwa prawie 50 KM, waży 115 kg. Wygląda jak… jak kupa złomu po prostu, ale za to jak jeździ!

Dzień wolny, za oknem biało. Sięgam po słuchawkę telefonu: „Jacuś masz czas? To co? Jeździmy?” Kolega „endurowiec” przydaje się z co najmniej dwóch powodów: po zabawie w śniegu miło wypić piwo w dobrym towarzystwie, a po drugie jedno z podstawowych praw poruszania się po terenie mówi, iż nie wypuszczamy się w teren samemu. Powód jest jeden – w przypadku jakiegoś nieszczęścia, ten drugi zawsze może pomóc. Jazda po terenie to niesamowita zabawa, ale trzeba brać pod uwagę, że przewrotka to chleb powszedni a przy przewrotce zawsze może się zdarzyć coś poważniejszego niż urażona duma czy siniak.

Czekając na dojazd kolegi zaczynam etap pierwszy: skok w ciuszki. Bielizna termiczna, dres, na to ochraniacze, skóry, dwie pary rękawic. Ok. jestem ubrany. Jeszcze tylko odpalić motocykl. O ile ubranie się, mimo że zajęło mi sporo czasu, nie było tak bardzo trudne, to odpalenie CeZetki należy do dość wyczerpujących zajęć. Na dwie godziny jazdy na tym motocyklu, wypada dwie godziny grzebania przy nim. Odpalanie zaczynam od zalania gaźnika, z cylindra zlewam pozostałość paliwa po ostatnich jazdach, czyszczę świece. Po tych czynnościach przystępuję do ”kopania” (jak na wyczynówkę przystało CeZetka nie posiada czegoś takiego jak rozrusznik) Kopię raz, drugi, czwarty, zero efektu. Pewnie zapłon się przestawił. Normalka. Zaczynam zabawę. Ustawiam zapłon „na oko” i kopię aż do skutku. Musi się udać. Myślicie, że łatwo „kopnąć” jednocylindrowego dwusuwa 380 – do tego ubrany w pełne ciuchy motocyklowe, z dodatkiem bielizny w ilości „na cebulkę”? Oj, nie łatwo. Po co odpalam go ubrany w ciuchy, zapytacie? Ano po to, żeby po odpaleniu jechać. Nie mogę go zostawić. Ostygłby. Wtedy zabawa zaczęłaby się od początku.

Motocykl odpalony, słyszy to cała dzielnica. Ptaki i dzieci uciekają, a dorośli przystają i patrzą z niedowierzaniem na moje monstrum. Niektórzy zatykają uszy. Moja CeZetka to wyczynówka, nie ma tłumika na wydech. To, co wygląda jak tłumik, to pusta rura, której zadaniem jest wyciśniecie z silnika jak najwięcej mocy, a nie tłumienie dźwięku. Zresztą, w tym motocyklu hałasuje wszystko, nie tylko wydech. Kolega przyjechał, no to jedziemy w teren. Niestety, mieszkam w mieście. Do najbliższych terenów niemały kawałek. Trzeba przedrzeć się jakoś przez kilka ulic. Wadą mojego motocykla jest to, iż nijak nie daje się go zarejestrować. Jak każdy wyczynowy motocykl, nie posiada lamp, no i ten hałas. W przypadku kontroli policji, mogę liczyć tylko na cud. Niestety tym razem znów stanęli nam na drodze. Krótkie wyjaśnienie gdzie i po co jedziemy. Zaciekawieni motocyklem policjanci, każą szybko uciekać z miasta. Znowu przychylność policji uratowała mnie od mandatu, a motocykl od parkingu policyjnego.

W końcu męka dojazdu się skończyła. Jesteśmy w lesie. Śniegu pełno. Wjeżdżamy na  znane nam pagórki. Ludzi nie ma. Cisza spokój, tylko dwóch wariatów na motocyklach wywołuje burzę śnieżną. Śnieg wystrzeliwuje w górę spod tylnego koła praktycznie bez przerwy. Co chwila któryś z nas się przewraca na kolejnym zakręcie. Wyskakujemy w górę na pagórkach, przewracamy się lądując. Zabawa zdaje się nie mieć końca. Zaczyna zmierzchać. Niestety, musimy kończyć. Nie mam świateł, a jeszcze do domu trzeba jakoś dojechać.

W domu ciepłe piwo z miodem grzeje nasze zmarznięte kości. Za tydzień znów będzie sobota…