00072_wynik„Jeździsz jeszcze?” – pytanie, które zadane pod koniec października wcale nie brzmi dziwnie, padło z ust zaprzyjaźnionego sprzedawcy motocykli ze stajni Harleya Davidsona. „Pewnie, że tak” – moja odpowiedź nie mogła być inna. „Więc dam ci coś na długi weekend” – to zdanie zabrzmiało tak tajemniczo i intrygująco, że wieczorem nie mogłem zasnąć, zastanawiając się, cóż to takiego czeka na mnie w salonie.


Pogoda zapowiadała się dość nieciekawie. Gdzieniegdzie pokazywało się słońce, ale deszczowe chmury i siedem stopni ciepła nie zachęcały do podróżowania motocyklem. Jednak ja już podjąłem decyzję: długi listopadowy weekend spędzę na dwóch kołach. ”To coś” tak intrygująco zapowiadane przez kolegę, okazało się najnowszym modelem Harleya Davidsona. Nowość na rok 2008 o dźwięcznej nazwie Dyna Fat Bob. Gdy dostałem kluczyki, a raczej pilota (system „Hands Free”) do ręki i stanąłem naprzeciw tego monstrum, przez dłuższą chwilę „mierzyliśmy się wzrokiem”. Patrząc na przedni, podwójny reflektor, miałem wrażenie, jakbym patrzył w oczy potwora. Potwora, który ani myśli wpuścić mnie do swojego świata. Po przyciśnięciu guzika „start” powitał mnie, znany już z innych modeli HD Dyna, charakterystyczny stuk rozrusznika i ułamek sekundy później monstrum obudziło się, gotowe do walki. „No to w drogę” pomyślałem i ruszyłem na północ.

Już dwadzieścia parę kilometrów dalej zaskoczył mnie przenikliwy, zimny deszcz. Deszcz był tym bardziej irytujący, że Fat Bob nie posiada nawet kawałka owiewki i już po pierwszym kilometrze jazdy byłem przemoczony do suchej nitki. Pozycja na tym motocyklu, mimo że, jak na pojazd ze stajni HD dość wygodna, ułatwiała dostawanie się do wody do moich butów. Od razu zauważyłem, że buty przeznaczone na motocykl z tradycyjną pozycją, nie nadają się na motocykl, gdzie nogi ma się wyciągnięte do przodu.

Jadąc tak i moknąc, zachwalałem w myślach mojego „japończyka”, który ze względu na owiewki dużo bardziej nadaje się do podróżowania w deszczu. Przez chwilę miałem ochotę zawrócić i usiąść w domku przed telewizorem z ciepłym piwem w ręce. Szybko odsunąłem tę myśl. Perspektywa kolejnych kilometrów może już bez deszczu, za to na tej agresywnej bestii wywołała uśmiech na mojej twarzy.

Motocykl z silnikiem Twin-Cam o pojemności 1584 cc pięknie przyspieszał, a jego moc czuć było pod tyłkiem. Być może dlatego, że w serii „Dyna” nie ma wałków wyrównoważających, a silnik do ramy jest przymocowany standardowo poprzez mocowania z gumowymi izolatorami. Ta wibracja to coś, czego szuka każdy zwolennik jedynie słusznej marki. Brakowało mi natomiast dźwięku wydechów znanego z silników poprzednich generacji. Wtrysk paliwa i układ wydechowy spełniające najnowsze wymagania ochrony środowiska zupełnie mi nie odpowiadały. Prędkość podróżna to około 120/140 km/h, powyżej niej powiew wiatru był na tyle silny, że powodował dyskomfort. Osobiście najmilej mi się jechało z prędkością 110/120 km/h na szóstym biegu. Silnik wtedy sympatycznie mruczał, powiew wiatru był nieodczuwalny, a do tego bez zmiany biegów motocykl ostro przyspieszał, gdy chciałem wyprzedzić jakiś pojazd.

Gdy dojeżdżałem do celu, deszcz przestał padać, nawet od czasu do czasu pojawiało się słoneczko, które wykorzystałem zmywając brud z FatBoba.

W drugi dzień testów, wraz z moją małżonką wybraliśmy się na zwiedzanie okolicznych zamków. Pogoda tym razem dopisała. Za ciepło nie było, jednak słońce i suchy asfalt zachęcało do mocniejszego odkręcenia manetki. Zastanawiałem się, jak Fat Bob zachowuje się z pasażerem. Na moje nieszczęście, moja małżonka jest również motocyklistką w pełni tego słowa znaczeniu i jazda na tylnym siodełku nie jest jej ulubionym sposobem poruszania się. Plan mieliśmy ambitny, kilometrów do przejechania sporo, jednak już po pierwszych pięciu zostałem zatrzymany ostrym uderzeniem w plecy. „Nigdzie nie jadę. Zawracaj. Przecież na tym nie da się jechać. Spadam co chwila. Drży toto niemiłosiernie.” To tylko fragment wypowiedzi, jaką usłyszałem. Po „burzy mózgów” przeprowadzonej stojąc na poboczu, ustaliliśmy, że zmieniamy trasę, zrobimy mniej kilometrów i że jechać będę nieprzekraczając 90/100 km/h „bo powyżej stówy zwala mnie z siodełka.” No cóż, był to dla mnie dowód, że Fat Bob średnio nadaje się do jazdy z pasażerem. Zatem, gdy wasza partnerka nie kocha was na zabój, nie bierzcie jej w dłuższą trasę tym motocyklem.

Dalsza droga była już przyjemniejsza, do tego stopnia, że Regi nie zauważała nawet, iż momentami przekraczałem 100 km/h i to dość sporo. U celu podróży ciepła kawka w stylowej restauracji podgrzała nas trochę, jednak nic nie było w stanie zmienić zdania na temat wygody jazdy na tylnym siodełku tegoż motocykla.

Sobotni poranek. Dzień, w którym trzeba było wracać. Do przejechania ponad 200 kilometrów, a za oknem krople deszczu uderzały o parapet. Na termometrze +5. Prognozy pogody w telewizji nie zapowiadały zmian. Patrząc z przerażaniem w okno, zakładałem kolejne warstwy ubrania. Wyjazd z trawiastego podjazdu okazał się sporym wyzwaniem. Moment obrotowy i ciężar motocykla połączony z trawiastym i mokrym podłożem skutecznie uniemożliwiał mi wyjazd z podwórka. Udało się po dłuższej chwili. Za sobą zostawiłem sporej długości wyrwę w trawniku. Dalszą podróż można by podsumować jednym zdaniem: Było mokro i zimno. Na postojach ludzie na mnie patrzyli z politowaniem. Gdy piłem ciepłą kawę na stacji, spływająca po mnie woda utworzyła sporą kałużę pod stolikiem. Zaciekawiony patrol policji interesował się tylko moim stanem psychofizycznym. Martwili się że mam do przejechania jeszcze spory kawałek, a jestem tak zmarznięty. Nie zainteresowało ich natomiast zupełnie, że dzień wcześniej skończył się tymczasowy dowód rejestracyjny pojazdu, co umknęło mojej uwadze, ani fakt, iż przekroczyłem dopuszczalną prędkość.

Szczęśliwie udało mi się dojechać. Była to długa podróż. Ciepła kąpiel i szklaneczka mocnego alkoholu uratowały mnie przed atakiem grypy.

Było warto. Harley Davidson Dyna Fat Bob to motocykl, który niezależnie od warunków pogodowych dostarcza niezapomnianych wrażeń. Moc tego potwora jest niesamowita, wygląd powoduje mocniejsze bicie serca. Siadając na niego wybieramy się jak w podróż do innego świata. Świata, gdzie do życia potrzebna jest benzyna, a dźwięk Vki staje się najwspanialszym koncertem dla naszych uszu.