Zastanawialiście się kiedyś jak zdobywa się szacunek innych? Odpowiedź zdaje się być prosta: pracą, mądrością życiową, dorobkiem, czy też zwykłą dobrocią dla innych. Czy aby na pewno?
W naszej „wspaniałej” Europie i coraz częściej (niestety) w Kraju zewsząd odzywają się głosy zbuntowanych mniejszości, krzyczących do nas z ulicy. Polityczna poprawność nie pozwala „normalnym” dojść do głosu. Media, politycy, artyści, wszyscy walczą o prawa homoseksualistów, feministek, kolorowych… Czy ktoś z nich zastanowił się, że swoim zachowaniem dyskryminują zwykłych, szarych, przeciętnych obywateli? Czy ktoś z nich zastanowił się, że swoim zachowaniem zamiast pomóc, mogą zaszkodzić?
Tak. Czuję się dyskryminowany. Jestem zdrowym, białym, heteroseksualnym mężczyzną. Według najnowszych trendów, aby zdobyć szacunek innych, powinienem być kaleką, czarną, homoseksualną feministką – żydówką. Tylko wtedy całe zastępy ludzi, będą wychodzić na ulice w moim imieniu i krzyczeć że: muszę mieć pracę, muszę mieć lepiej, muszę być w rządzie, muszę dostać nagrodę!
Mówię zdecydowanie NIE! tak pojmowanej tolerancji. Tolerancja według definicji walczących o prawa mniejszości jest zła. Każe akceptować wszystkich bezkrytycznie. Nie zgadzam się z tym. Ludzie nie są podzieleni na homo i hetero – ten podział jest dużo bardziej prostszy, są albo głupi albo mądrzy.
Gdy poznaję kogoś nie pytam go „na dzień dobry” o wyznanie czy preferencje seksualne. Nie interesuje mnie jego kolor skóry. Żeby go poznać i polubić, takie informacje nie są mi potrzebne. Tak samo jak nie interesuje mnie płeć pisarza, który napisał świetną książkę. Myślę, że to naturalne i że większość ludzi mądrych myśli podobnie. Głupimi nie warto się przejmować.
Gdy homoseksualiści wychodzą na ulicę i krzyczą, wzbudzają we mnie niechęć. Nie akceptuję homoseksualizmu. Nie akceptuję, bo jestem hetero, żaden heteroseksualny człowiek nie akceptuje homoseksualizmu czy tego chce czy nie. Jakby akceptował nie byłby heteroseksualny. Nie przeszkadza mi to jednak w codziennych kontaktach z ludźmi o innych preferencjach seksualnych. Gdy tak wychodzą na ulicę i krzyczą, zastanawiam się, po co oni to robią i dochodzę tylko do jednego wniosku: chcą narzucić mi swoje preferencje – a na to się nie zgadzam!. Przecież prawo jest równe dla wszystkich, wszyscy mamy te same szkoły, tramwaje, nie spotkałem knajpy „tylko dla hetero” natomiast „tylko dla homo” już tak. To, komu tu bardziej ta równość jest potrzebna?
Feministki chcą być traktowane na równi z mężczyznami, ale gdy zaproponujesz takiej feministce zniesienie podziału na płeć w sporcie, szybko zmieni temat. Kobiety i mężczyźni nie są równi czy taka feministka tego chce czy nie. Głosy feministek z ulicy mówią o równości a jednocześnie próbują narzucić wszystkim jawną niesprawiedliwość i nierówność, walcząc o zagwarantowane dla kobiet miejsca w polityce i nie tylko. Idźmy dalej tym tokiem rozumowania: dajmy każdej mniejszości kawałek Sejmu… tylko, jak to zrobić? Nie po to wymyślono demokrację, żeby tworzyć podziały. Mało jest kobiet w polityce to fakt, zresztą często przez feministki poruszany. A może dlatego tak jest, że kobiety nie pchają się do polityki? Stworzona niedawno Partia Kobiet to szczyt feministycznej głupoty. Twórczynie tej partii żyją chyba w jakimś swoim własnym wirtualnym świecie. Jak można połączyć ileś tam politycznych przekonań tylko ze względu na płeć?
Nie jest to możliwe.
Feministki chcą równości a ja mówię NIE! Jako męska szowinistyczna świnia twierdzę z całą stanowczością, że kobiety nigdy nie będą miały tak samo jak faceci. Zawsze będzie im ciężej. Choćby, dlatego, że to kobiety, a nie faceci, rodzą nasze dzieci. To One muszą chodzić przez te 9 miesięcy z brzuchem, my faceci, jesteśmy od tego żeby je szanować, wielbić i kochać.
Moja partnerka życiowa i matka naszego rocznego synka, to wykształcona, kobieta na menadżerskim stanowisku. Zarabia
więcej ode mnie. Gdy rozmawiamy o feministkach, śmieje się z nich. Nie istnieje dla niej coś takiego jak zawodowy podział na płeć. Jest dla mnie żywym dowodem na to, że aby osiągnąć sukces trzeba po prostu pracować, nie „walczyć” na ulicach o jakieś bliżej nieokreślone prawa, których nikt nikomu nie zabrał.
Podsumowując. Mówię NIE! politycznej poprawności, mówię NIE! tolerancji z twarzą czarnej feministycznej lesbijki. Nie bójmy się heteroseksualnych, szowinistycznych poglądów, które to poglądy bojownicy o „lepsze jutro” najchętniej pozamykaliby w skansenach.