Rozmowa z Magdą przy kolejnej próbie umówienia się na jakieś spotkanko z naszymi dzieciakami, i… od niechcenia wypowiedziane pytanie. Pytanie które było dla mnie ważne, ale trochę się wstydziłem je zadać: „We Wrocku jest fajny koncert, powiedz Maciejowi że chętnie mogę robić za technicznego” . Dwa dni później dostałem odpowiedź: „Jest miejsce w busie – jedziesz”
Cieszyłem się jak głupi. Po pierwsze, że pojadę na koncert z kapelą którą od zawsze bardzo lubię, po drugie że poznam w końcu męża Magdy, Macieja „Ślimaka” i nowego dla mnie, ale można śmiało powiedzieć że starego stażem, gitarzystę Acidów: Olassa. Popcorn się pewnie zdziwi jak mnie zobaczy – nie widzieliśmy się z 15 lat… Nadszedł czas odnowienia znajomości.
Parę dni później informacja o śmierci Olassa wbiła mnie w fotel. Jak to ? Dlaczego? Nikt nie pogodzi się z faktem że 29 letni, pełen energii facet, nagle umiera. Jednak tym razem tak się stało. Krótka wymiana esemesów. Ciężko cokolwiek pisać. Nie chce się wierzyć. Acid Drinkers odwołują koncerty.
Spotykamy się, trochę przypadkowo, parę dni po pogrzebie Olassa na koncercie Arki Noego. Magda przedstawia mi Ślimaka. Ciężko cokolwiek sensownego powiedzieć. Widać jak bardzo brakuje Olka. Maciek mówi o tym co się stało i widać że słowa ciężko przechodzą mu przez gardło. Już wiem że 13 grudnia zagrają. Pierwszy koncert bez Olassa.
Do ostatniego dnia nie wiem czy znajdzie się dla mnie miejsce w busie Ślimaka. „Wiele się zmieniło” słyszę, i trudno się niezgodzić z tym stwierdzeniem.
W piątek 12 grudnia, wieczorem dowiaduje się że jadę.
W sobotę rano pomagam zapakować sprzęt na przyczepkę i jedziemy.
Mocna ekipa pod wezwaniem. Jedziemy i rozmawiamy o wszystkim i niczym. Ślimak okazuje się cholernie sympatycznym facetem. Techniczni Acidów przyjmują moją obecność bez najmniejszego problemu. Czuje się jakbyśmy znali się od lat. Do Wrocławia dojeżdżamy koło południa. Pomagam wypakować sprzęt. Potem próba. Nie wyobrażałem sobie że próba to taka męczarnia. W kółko powtarzane dźwięki, w kółko uderzany jeden bęben perkusji. Wszystko po to, żeby ludzie z nagłośnienia mogli dobrze wykonać swoją pracę a fani mogli usłyszeć Acid Drinkers w jak najlepszym wykonaniu. Wróciły wspomnienia lat młodzieńczych podczas dyskusji przy piwku z Popcornem. Mimo ze zagrać ma sporo zespołów dla mnie inne kapele nie istnieją, liczy się tylko Acid. Już patrząc na przygotowania do koncertu pierwsza łza zakręciła się w oku.
„Jak widzicie przyjechaliśmy dziś we trójkę” – Te słowa Titusa zabrzmiały jak wyrok, ale były cholernie prawdziwe. Bez zbędnego owijania w bawełnę Acid Drinkers rozpoczeli koncert. Zaraz po pierwszych dźwiękach, po prawej stronie sceny pojawił się Olass. Pojawił się w postaci pełnowymiarowego plakatu, gitary i wzmacniacza, powitany gromkimi brawami. Chłopaki jak zwykle dali z siebie wszystko. Grali świetnie i było słychać że mocno przygotowywali się do zagrania w trójkę. W niektórych momentach można było odczuć brak drugiej gitary, czasem brakowało specyficznego wokalu Olassa…
Na ostatni kawałek. „Blues Beatdown” zespół zszedł ze sceny. Światła zgasły. Został tylko Olass. Śpiewał: „Kocham ten zapach, kocham ten dźwięk, jak napalm o poranku…”. Na telebimach film z Olkiem w roli głównej. Cisza pod sceną niesamowicie wymowna. Łzy lały się ciurkiem. Już nikt nie krył smutku. Najtwardsi z twardych wymiękli. Po tym kawałku wielu fanów opuściło Hale Stulecia, mimo że grać miała jeszcze gwiazda wieczoru Ilussion.
Nie poznałem Olassa – poznałem jego przyjaciół. To mi starcza żeby żałować, że nigdy nie będzie mi dane z nim pogadać…