Raz do roku, tłumy zwariowanych motocyklistów, dla których lato to za mało na jazdę swoim ulubionym sprzętem, przybywają wszyscy, jak jeden mąż do Solla niedaleko Passau w Niemczech. Las Bawarski jest idealnym miejscem na spotkanie się takiej ilości ludzi. Oprócz pasji do motocykli łączy ich jakiś szalony wirus, który wbrew zdrowemu rozsądkowi każe im przyjechać w styczniu w to miejsce. Elefantentreffen , bo tak się nazywa ten zlot, odbył się już po raz 44 i jak zwykle ściągnął rzesze spragnionych niespotykanego na żadnym innym zlocie klimatu. 

.

Jak wiadomo Polacy na Elefancie widoczni są już od dawna, więc po zapoznaniu się z terminem tegorocznego zlotu, kilku dyskusjach internetowych z chłopakami którzy już tam byli, dwóch szalonych bikerów z Poznania postanowiło się tam udać, tym bardziej, że jak nam wiadomo z Poznania nikogo jeszcze tam nie było. Wbrew zdrowemu rozsądkowi który podpowiadał, że należy zostać w cieplutkim domu, postanowiłem towarzyszyć moim kolegom jako obstawa z samochodem i przyczepką.

Droga była czymś na wzór Łoża Madejowego, a ludzi, którzy w styczniu wybierają się w 850 kilometrową podróż motocyklami trzeba podziwiać albo zamknąć w zakładzie dla obłąkanych, (oczywiście ja obstaje za podziwianiem). Stawaliśmy średnio co 70 km na ogrzanie się , wysuszenie rękawiczek, zmianę skarpetek, wypicie ciepłej kawy i tak przez 27 godzin … Tyle trwała nasza podróż. W tym miejscu chylę czoła przed wszystkimi motocyklistami którzy taką podróż przebyli bez obstawy samochodu. A było takich dość sporo, również z Polski. Samochód ma to do siebie, że bagaże wchodzą do niego bez problemu i można ich wziąć dużo, można też co jakiś czas wskoczyć do niego i się ogrzać gdy do najbliższej stacji na autostradzie jest 140 km.

Panowie celnicy pukali się w czoło na nasz widok. Nie mogli zrozumieć po co jechać motocyklem gdy się ma w towarzystwie przyczepkę., ludzie w miejscach gdzie stawaliśmy przyglądali się nam z niedowierzaniem. Dopiero w okolicach Lasu Bawarskiego, gdzie było już czuć klimat Elefanta, ludzie przestali się nam przyglądać, a zaczynali życzliwie pytać się, skąd jedziemy, jak się czujemy.

Po dojechaniu na miejsce, wcale nie poczuliśmy ulgi, okazało się że od parkingu dla samochodów do zlotu dzielą nas jakieś 2 km i chcąc nie chcąc musieliśmy w jakiś sposób przewieźć czy przenieś wszystkie nasze bagaże z przyczepki. A bagaży było naprawdę sporo. Pomogli nam, pożyczając nam drugie sanki (jedne mieliśmy ze sobą) „Biali Ludzie” czyli kolejni szaleni motocykliści z Wrocławia. Jako że byli już na Elefantentreffen kolejny raz, podpowiedzieli nam również w jaki sposób rozbić namiot żeby w nocy nie zamarznąć.

Po rozbiciu się mieliśmy sporo czasu aby przyjrzeć się z bliska temu legendarnemu zlotowi. A było na co patrzeć. Część motocyklistów zostawiła swoje motory na parkingu zorganizowanym na drodze dojazdowej na zlot, ale sporo chciało mieć swojego sprzęta przy sobie, więc brnęło w śniegu i lodzie żeby dojechać do namiotu. Cały teren wyglądał jak obóz poszukiwaczy złota na Alasce, tylko skąd te motocykle? Wrażenie niesamowite: mróz, śnieg, namioty, motory, ogniska, ludzi ponad 5,5 tysiąca , tego się nie da opisać, to po prostu trzeba przeżyć.

Polaków na Elefancie widać już od kilku lat. W tym roku pierwsza na zlot dojechała ekipa z Wrocławia. Na środku swojego obozowiska zawiesili polską, flagę która zadziałała jak magnes na innych Polaków. Stąd wszyscy (prawie) przybysze z naszego państwa rozbijali się w pobliżu. Wszyscy spotykaliśmy się przy jednym, wspólnym ognisku. Okazało się że jest nas około 30 osób, właściwie z całej Polski: Poznań, Warszawa, Siedlce, Kłodzko, Szczecin, Wrocław, Zielona Góra, Gorzów Wlkp,. Jeśli pominąłem jakieś miasto to bardzo przepraszam. Naprawdę trudno było spamiętać nazwy miast rodzinnych wszystkich obecnych. Na mnie osobiście, największe wrażenie zrobiła ekipa na Junakach. Wyjechali w środę, dotarli w piątek. Bez obstawy samochodu. Po drodze musieli wykonać kilka mniejszych i większych napraw. Trzeba było widzieć miny Niemców którzy na oczy nie widzieli Junaka i ze zdziwieniem w oczach pytali się naszych: „Co to za motor?”
Ten zlot oprócz tego że odbywa się w styczniu, jest jeszcze bardzo oryginalny z innego powodu. Przyjeżdża tu cała Europa. Tak jak było mi trudno wymienić miasta z Polski obecne na zlocie , tak samo trudno będzie mi wymienić państwa: Niemcy, Polska, Włochy, Hiszpania, Anglia, Czechy, Austria, Holandia, Francja, Słowacja, Chorwacja i na pewno jeszcze kilka innych. Mimo barier językowych wszyscy wspaniale się dogadują i niejedno piwo razem wypijają, ucząc się przy tym co ciekawszych zwrotów językowych współbiesiadników.

Z pewnością do najwspanialszych przeżyć Elefanta należy nocleg. Śnieg , mróz i noc w namiocie naprawdę trudno pogodzić. Jednak wystarczy kilka centymetrów styropianu, słoma, kilka warstw karimat, kilka śpiworów, trzy swetry, gruby dres, czapka i ….. powiedzmy że jest ciepło. Mróz jeszcze idzie przeżyć, gorzej gdy, tak jak w tym roku, przyszła odwilż i całą noc z soboty na niedzielę padał, naprawdę mocno deszcz. Deszcz i temperatura około –1 stopnia to mieszanka iście piorunująca. Rano nikt za nas nie miał nic suchego. Wszystko było mokre i zimne a w miejscu naszego ogniska zrobiło się jezioro. Gdyby nie pomoc znajomych Niemców, którzy poratowali nas suchym drewnem i naftą na rozpałkę, było by naprawdę źle. W tym miejscu muszę dodać że naród nasz, dysponuje twardzielami, którzy w taką noc spali w majtkach i koszulce, i co ciekawsze nawet boso na śniegu czują się Oni cudownie. Co niektórzy, lubowali się w śniegowych, porannych kąpielach i nawet przeziębienie ich nie wzięło. Cóż … od dawna mówi się że motocykliści to twardziele.

W niedzielę 44 Elefantentreffen skończył się i trzeba było się spakować. Przy takich warunkach atmosferycznych jest to naprawdę trudne. Wszystko totalnie brudne, przemoczone i zimne. Do tego, te 2 km dzielące nas od pola namiotowego do bagażnika samochodu. Poradziliśmy sobie przy pomocy sanek i motocykla, tak jak większość. Droga powrotna była już zdecydowanie mniej ekscytująca. Po prostu modliliśmy się aby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym domu w wannie z gorącą wodą.

Zlot Słoni zapisał się w mojej głowie jako przeżycie wstrząsające, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, cudowne i przerażające jednocześnie. Wszystkim normalnym odradzam jazdę na Elefanta, na ten zlot nie jedzie nikt kto ma odrobinę oleju w głowie. A wszystkim którzy gotowi są zapomnieć na chwilę o czymś takim jak „rozsądek” serdecznie polecam wyjazd do Lasu Bawarskiego w styczniu 2001! Do zobaczenia na kolejnym Elefantentreffen.